Zacznę może od „prezentacji” osób biorących udział w wycieczce. Tak więc:

- Pan Marek Juszczyk – głównodowodzący, przewodnik, nasz osobisty historyk ;)
- Pan Piotr – dojechał do nas troszke później, ale my się nie gniewamy.
- Pan Marek – zamykał nasz orszak.
- Paulina – FAramka – jedyna kobieta w naszym gronie :)
- Maciek – rodzina Pauliny, niby tylko 14 lat, a dawał radę dużo lepiej ode mnie ;)
- Damian – luzak ;)
- Piotrek – Lewy – bardzo zżyli się z Dickiem podczas tego wyjazdu :) szczegóły kiedy indziej....
- Przemek – Dicku – jego rower nie wytrzymał napięcia, zupełnie tak jak mój :/
- Kamil – MendA – zdecydował się na wyjazd w piątek wieczorem, i chyba nie żałuje tej decyzji :)
- Maciek – czyli ja – wysiadłem pod koniec, złapałem gumę i w ogóle... było ciekawie ;)

 

SOBOTA („...to był dzień pełen wrażeń”)

Zbiórka o 9:00 pod Bramą Opatowską. Stawiliśmy się z chłopakami bodajże 8:45. „FAramka mówiła, żeby być za 10 9”... Tak, tak, sama przyjechała punkt 9 ;) Okazało się, że jest nas tylko 9 osób. Dobrze, jedziemy. Przejazd przez Rynek, zjazd ulicą nie wiem jaką, potem mijamy Zamek, zjeżdżamy na Krakówkę i jesteśmy na szlaku ;) Na pierwszym „rozstaju” skręcamy w lewo i kierujemy się na Zawisełcze. Bardzo przyjemny początek podróży, zero problemów, każdy ucieszony. Pan Marek postanowił, że zmienimy troszkę trasę i zamiast jechać asfaltem, pojechaliśmy „przeprostką” która była zwykłą polną dróżką. Po drodze oczywiście dowiedzieliśmy się jaką trasę obierzemy. W Skotnikach zwiedziliśmy mały kościółek i dwór, nie pamiętam dokładnie czyj. Nie ważne - ważne, że był ładny :) Mała sesja zdjęciowa i gnamy dalej. Następny cel – Koprzywnica i tamtejszy kościół. Droga raczej bez żadnych atrakcji, sady, domy, drzewa. Dojazd do Koprzywnicy, sklepik – po lodziku ;) i jedziemy do kościoła. Pan Marek opowiedział nam trochę o tamtym sanktuarium, mimo to Paulinie i tak nie podobała się gotycka... wieżyczka? Ano, może ;) Kolejny cel – Sulisławice. Trochę już zmęczeni siadamy na trawce przed tamtejszym kościołem, dopijamy resztki wody i wyruszamy dalej. Czekała nas ciężka przeprawa – las przedosiecki... Tak, dojechaliśmy do niego, a pokonaliśmy go metodą prób i błędów ;) Nie, panie Marku, my się nie gniewamy ;) Po (jakimś cudem) wyjechaniu z lasu skierowaliśmy się w stronę Osieku gdzie dołączył do nas pan Piotr. Zrobiliśmy przy okazji zakupy, kiełbacha i te sprawy ;) Aha, jeszcze co do samej wsi – spotkaliśmy tam bardzo sympatyczną koleżankę ;) Potem przejazd przez Pliskowolę i mała wizyta w Niekrasowie. Tak, niekrasowska ziemia ;) Przystanęliśmy tam w celu spożycia podgrzanej na ognisku kiełbachy i różnych innych specyfików... Niestety, podczas wyprawy (w składzie: ja, Lewy i Damian) po kijki do kiełbaski zostaliśmy „zahaltowani”, wyklęci i jeszcze żeby tego było mało ten przemiły pan, który to właśnie nas złapał, dorwał się do naszego ogniska i kazał je zgasić. Ofkorz, przywitał się grzecznie („kto nadzoruje to chamstwo?”), podczas rozmowy był równie kulturalny („to teren prywatny, gasić i już was tu nie widzę”). Tak więc, skoro jesteśmy chamami, zwinęliśmy się i pojechaliśmy dalej, po drodze spluwając na niekrasowską ziemię ;) W drodze między Niekrasowem a Strzegomkiem, bodajże w Mucharzowie, złapałem gumę. Chwała Bogu, że FA miała zapasową dętkę, i że w pobliżu był sklep :) Wymiana opony gumy poszła sprawnie (thx for Dicku ;)) i pojechaliśmy dalej. Nie pamiętam już dokładnie gdzie, ale chyba gdzieś za Rytwianami niemiła niespodzianka przytrafiła się także Przemkowi – flak ;/ Moja stara dętka została załatana i po kolejnej awarii znowu wyruszyliśmy w drogę. Ofkorz na tym się nie skończyło, Lewy okularków zapomniał :D I w zasadzie było już z górki, po chyba 30 minutach jazdy byliśmy już w Staszowie. W Staszowie zostaliśmy ciepło przyjęci przez rodzinę państwa za co serdecznie dziękujemy! Po przeżyciu ;) nocy z samego ranka, to dobrym śniadanku wyruszyliśmy w drogę powrotną.....

NIEDZIELA („Jeeeeeeeść......!!!!”)

Tak więc wyruszyliśmy z ranka i od razu na wstępie było pod górkę ;) Najpierw jechaliśmy przez jakieś pola, potem do kościoła i zjazd do Kurozwęk, do Zamku i bizunów ;) Zatrzymaliśmy się na chwilkę i dalej w drogę. Zakupiliśmy wode i dajemy. Minęliśmy Staszów i pojechaliśmy najpierwej główną drogą... Było dobrze :) Droga przez lasy aż do Czajkowa, potem Smerdyna a potem to już żadnych większych wsi ;) Przed Klimontowem piękny, dłgui zjazd na łeb, na szyję ;) Postój w Klimontowie, zbyt obfity posiłek i już mi się w ogóle jechać odechciało :) Z Klimontowa już było (teoretycznie, zapewniam) łatwo, no może prócz tego, że mi się śpiwór otworzył i wypadł. A już się tak rozbujałem ;) Chobrzany, przejazd na drugą stronę ulicy w Samborcu i droga pośród sadów. Postanowiliśmy z FA, Maciejem i Damianem jechać prosto i pokazać panu Markowi wyższość drogi głównej nad przeprostkami, ale nie wyszło. Ostatni postój w zawisełczańskim sklepie, pożegnanie i upragniony powrót do domu ;)

 

Teraz może krótkie statystyczne podsumowanie.
Długośc trasy: ok. 150 km.
Ilość większych miejscowości: 2 – Staszów i Klimontów, no może jeszcze Koprzywnica
Sklepy – jak dla mnie – za mało.
Podjazdy – sporo.
Zjazdy – mniej ;)
Psy – atakowały przed Osiekiem i na Zawisełczu.
Tekst wyprawy: „wracamy??” :)

To chyba tyle. Od siebie chciałbym podziękować za zorganizowanie tej wyprawy, było sympatycznie i przyjemnie, chociaż dowiedziałem się, że aż takiej kondycji to ja nie mam ;) Pozdro dla wszystkich uczestników!!! :)

 

PS> to moja pierwsza relacja, także nie wiem jaka ona jest jakościowo... oceńcie sami :)
PS>2> FA pouzupełnia moje luki w pamięci i takie tam, także wszystko powinno być dobrze ;)