[tym razem relację piszę w ten sam dzień...]

O 9.30 pod Bramą Opatowską spotkało się 14 rowerzystów. Nienaturalnie dużo kobiet, bo aż 5 (ja /FA/, Ruda, Jolka, Kacha i pani Ewa) oraz 9 wspaniałych mężczyzn :) - Piotr, Stachu, Doktor, Lewy, Amra, Galfa, pan Jacek, pan Wiesiek (który nas opuścił w miejscu docelowym) i mój dziadek ;]

Mimo niepewnej pogody postanowiliśmy jechać poleniuchować w Nowinach nad wodą. Droga do Radomyśla minęła szybko i spokojnie, nawet bez żadnych postojów. Dopiero w "mieście nad Sanem" zarządziliśmy obowiązkowy postój w "naszym" sklepie. Zakupiliśmy kiełbasę i inne produkty potrzebne do udanego pikniku, po czym Piotr i Stachu umilili nam czas postoju opowieścią o ostatniej wyprawie na ryby :)

Kilkanaście minut po wyjeździe z Radomyśla znaleźliśmy się w Nowinach.
Rozłożyliśmy SIĘ, chopy sprawdzili temperaturę wody... Nikomu nie chciało się znosić drewna na ognisko, więc musiałam dać przykład i położyć na palenisku kilka gałęzi ;) Parę osób zajęło się rozniecaniem ognia, oba Piotrki natomiast wskoczyły do wody.
Zjedliśmy kiełbaski, porobiliśmy zdjęcia... Piotr i Doktor (a później dziadek) znudzeni leżeniem postanowili popływać. Gdzieś też w tym czasie znikła pani Ewa! Stachu i Piotr podejrzewali, że sprawcą jest czarna plandeka, na której pani Ewa leżała (czarna - więc tak panią Ewę wyszczupliła, że ta aż znikła!). Na szczęście okazało się, że pani Ewa niepostrzeżenie pojechała gdzieś na chwilę na rowerze. Słońce zaszło za paskudnymi chmurzyskami, majtki pławne nie chciały wysychać, więc Piotr, Lewy i Doktor znów wskoczyli do wody. I znów parę fotek, ba! - cała seria (po której Doktor był umęczony - cały mokry! hehe).

Wyjechaliśmy z Nowin ok. 14. Postój w lasku na sikorskiego, chwilowa wymiana rowerów (ja i Ruda)... Przed Radomyślem trochę z Lewym depnęliśmy, coby wpaść do sklepu w celu zakupienia węglowodanów (batoników). Peleton na nas nie czekał, więc znów musieliśmy depnąć... W Skowierzynie Lewy skręcił na Wrzawy (pilny powrót do domu), a ja na Zaleszany, gdzie reszta Equipy.

Jechałam tak samotnie aż do kościoła i krzyżówki, na której czekali na mnie towarzysze. Okazało się, że nie było z nimi Rudej, myśleli, że jest ze mną. Gdzieś się zapodziała! Zmartwiliśmy się nie na żarty, bo nie odbierała telefonu, a Lewy (z którym zaraz się skontaktowaliśmy) wcale jej nie mijał... Piotr postanowił jechać z powrotem, towarzystwa dotrzymał mu dziadek, a my pojechaliśmy przed siebie. Skręciliśmy przed mostem na Łęgu - zgodnie z planem - mieliśmy jechać wałem. Nie wiem, jak długi jest ten wał, ale gdzieś mniej więcej w jego połowie natrafiliśmy na przeszkodę. Kilku właścicieli trekingów zbuntowało się przeciwko jechaniu po rozrytej ziemi (remont wału) i skręciło w prawo. Okazało się (po chwili), że jesteśmy już (ja /FA/, pan Jacek, Galfa, pani Ewa i Doktor) przy zalewie w Gorzycach. Przejechaliśmy może ze 100m ancfaltem, kiedy z lewej strony dobiła do nas reszta, tłumacząc się "że nas szukali" :) I tak już prostą drogą wyjechaliśmy z Gorzyc (sama pewnie bym się zgubiła). Na moście spotkaliśmy się z Piotrem i dziadkiem, Rudej ani śladu (ale dostaliśmy info od Lewego, że ją minął, UFFF...). Do S-rza oczywiście nie główną, tylko tą naszą "przeprostką".

Kiedy dojechałam do domu wybiła godz. 16, a na liczniku ok. 55km.