Przyszła niedziela, więc nadszedł czas na kolejną wycieczkę. Equipa spragniona słońca po nadmorskich wojażach stawiła się w mniejszej lub większej części o godzinie 10 pod Bramą Opatowską w ilości osób dziesięciu. Wymieniliśmy uwagi na temat pięknej pogody i jej podobieństwa do tej z nad morza. Duże poruszenie wywołało przybycie Stacha w nowej identycznej czapeczce, co nieboszczka stara.

Po zebraniu towarzystwa ruszyliśmy w stronę Radomyśla, gdzie nastąpił popas na małe co nie co w equipowym sklepie (wg. mnie Equipa powinna mieć zniżki w tymże sklepie jako stały klient). Chociaż nie wszyscy widocznie budzą zaufanie, bo Doktor musiał wpłacić kaucje za butelkę, z której ochoczo spożył zawartość i dopiero zainkasował sumkę za cało zwrócona butelczynę, no może z drobnymi nagryzieniami, no, bo kto to widział pić z butelki.

Ze sklepu na swych żwawych dwukołowych rumakach zaopatrzeni w środki wspomagające przeżycie w postaci stałej i płynnej ruszyliśmy już nad jeziorko w Nowinach, gdzie przy wjeździe na teren powitał nas sympatyczny uśmiech Pana inkasenta kasiorki od rumaków spalinowych.

Jak się okazało chętnych do zażywania kąpieli oprócz nas było trochę i ciut ciut. Jednakże nasze miejsce przy ognisku nikt nie odważył się zająć. Po zaparkowaniu część uczestników w młodzieńczych podskokach (Dziadek, Doktor, Lewy) pobiegła się popluskać, zaś reszta oddała się kąpieli słonecznej. Następnie było pieczenie kiełbaski i ponowne pluskanie i suszenie na słoneczku.

Podobno, bo ja nie widziałem, ale twierdzą tak naoczni świadkowie Jolka przepłynęła kilka metrów, co do długości zdania są rozbieżne i wahają się w przedziale 3 – 5 metrów. Wynik byłby dużo lepszy gdyby przy pływaniu nie trzeba by było jeszcze oddychać, ale początki są znakomite – gratuluję.

Po wysuszeniu bez żadnych przygód wróciliśmy do Sandomierza.

Wycieczka krótka (ok. 50 km), ale za to odprężająca.