Znów się popsuła maszyna losująca i napisanie relacji z wycieczki jakimś dziwnym trafem przypadło na mnie. Szczęście początkującego. Miałem obawy czy dam radę, ale wycieczka miała być niedługa do Radomyśla nad Sanem w sumie jakieś 40 km, ale rzeczywistość okazała się nieco inna. Obudziwszy się rano wysłałem do FAramki krótką wiadomość czy wyjazd jest aktualny (miałem wątpliwości z przyczyn wiadomych) podobno ją obudziłem, aż się wierzyć nie chce. Spakowawszy się wyruszyłem w kierunku Sandomierza na miejsce spotkania z ekipą targany obawami jak to będzie wszak to mój debiut.

Spokojnie dotarłem pod Bramę Opatowską gdzie już zastałem pierwszych uczestników. Gdy zebrała się cała grupa wyruszyliśmy w drogę, tak około 10.30. Było nas dziewięcioro(chyba), a mianowicie: Piotr, Stachu, Wojtek, MacDwain, FAramka, Karolina, ja, Kuba, Lewy. Jechaliśmy spokojnym tempem ku naszemu celowi wycieczki. Pogoda dopisała niesamowicie, było przecudnie, pięknie słoneczko świeciło, aż chciało się mknąć przed siebie. Podróż mijała na nieustannych żartach i jak miałem okazje zauważyć na podrywaniu wszelkich osób płci przeciwnej przez pana Stanisława (nie wiem jak się do niego zwracać oficjalnie czy można mniej oficjalnie). Tylko sklepy wszędzie pozamykane z przyczyny chyba dobrze wszystkim znanej, to chyba jedyna niedogodność, jaka nas dotknęła. Jechaliśmy w stronę Radomyśla podziwiając budzącą się wokół do życia przyrodę. Obraz ten niestety mąciła od czasu do czasu głupota ludzka, a mianowicie wypalone gdzie niegdzie pola. Wielce to popularne zajęcie wśród Polaków niestety. Pierwszy przystanek na uzupełnienie płynów miał miejsce w sercu Radomyśla, czyli przy sklepie. Odpoczęliśmy chwilkę popijając napoje ogólnie znane oraz degustując bliżej nieznany specyfik pana Piotra. W międzyczasie zapadły decyzje, co do dalszej trasy, mieliśmy się udać na prom w Zawichoście. Pędziliśmy pośród okolicznych lasów wspominając, że okolica słynie z dostatku runa leśnego. Próbowaliśmy zasięgnąć języka czy prom kursuje, ale żadna napotkana osoba nie potrafiła nam udzielić zadawalającej odpowiedzi. Po drodze odwiedziliśmy jeziorko w Nowinach, nad którym chwilkę odsapnęliśmy i troszkę pożartowaliśmy. Popis wspaniałego poczucia humoru dał tutaj zwłaszcza pan Stanisław. Sprawdziliśmy również, jaka jest temperatura wody, ale nie była ona zdatna do kąpieli, zresztą nikt nie był przygotowany na takowe "wyzwanie". Wkrótce dowiedzieliśmy się, że jednak prom w Zawichoście nie kursuje i stanęliśmy przed trudną aczkolwiek nieubłaganą decyzją powrotu. Trudno i darmo ruszyliśmy w drogę powrotną pocieszając się myślą, że cudny sklepik w Radomyślu jest dzisiaj czynny. Jechało się dobrze tylko tablice informacyjne z ilością kilometrów wpływały na mnie nie szczególnie. Szczęśliwie dojechaliśmy do naszej ulubionej tego dnia miejscowości. Uzupełniwszy brakujące kalorie ruszyliśmy dalej. Droga minęła spokojnie nie licząc drobnej wymiany uprzejmości pomiędzy MacDawain, a bliżej nieznanym osobnikiem z czerwonego malucha, a miało to miejsce pod mleczarnia u stóp Sandomierza. Powolutku wtoczyliśmy się do naszego prastarego grodu, gdzie się pożegnaliśmy, a co niektórzy udali się śpiesznie do domu na wielce zasłużony rosół.

Jak się okazało wcale ta wycieczka nie była krótka wyszło mi 94 km (kawałeczek muszę dojechać na miejsce spotkania). Dobrze, że przed wyjazdem nie wiedziałem, że trasa się lekko wydłuży, bo nie wiem czy bym się na nią zdecydował na ten wyjazd, a tak niczego nie świadom przejechałem ją bez większego uszczerbku na zdrowiu. Spokojnie dojechałem do domu i mogłem się udać na zasłużony odpoczynek.