Po 13 dniach wyszło słońce!!! Trzeba było to uczcić. Na przykład krótką popołudniową przejażdżką rowerową, zwaną potocznie LAJCIKIEM :-)
I mimo nagłego (a i szybkiego) popołudniowego deszczu (pono gradu!) na zbiórce pod Bramą Opatowską zjawiło się ośmiu cyklistów (ja, Ola, Stachu, Ordos, Dziabąg, Jacek, Damian, Krystian - jakby ktoś nie dojrzał na fotkach w galerii).

Nie mieliśmy dużo czasu, więc postanowiliśmy prężnie wykorzystać te dwie godzinki, które dzieliły nas od zachodu słońca (kurde, to już 18:29!!!). Prężnie, ale nie optymalnie, co by nie przesadzać (niezdrowo pocić się w taką pogodę). Na to popołudnie wybrałam standardową trasę lajcikową - most, Huta, Wielowieś, Sobów, Furmany, Sokolniki, Trześń, Wielowiejska...
I tak sobie właściwie przejechaliśmy, bez postojów, bez żadnych większych wypadków (nie licząc Oli, której, jak to Oli, sznurówka wkręciła się w pedało; przeżyła). Za hutą mogliśmy podziwiać ptaki lecące kluczem (tutaj oczywiście wywiązała się dyskusja "co to za ptaki???").

Czasowo wyrobiliśmy się bardzo sprawnie - przejażdżka trwała jakieś 1,5 godziny. Co by za wcześnie nie wracać do domów, lajcik nieoficjalnie zakończyliśmy grzańcem w Kordegardzie :-)