Dziś duża większość członków equipy chyba obchodziła imieniny miesiąca (10.10.2010) w inny niż aktywny tryb. Ale są tacy, którzy obchodzili ten dzień na rowerku, korzystając z pięknej niedzielnej jesiennej pogody.

Na zbiórce byłam 12 minut przed czasem. Czekam i czekam, aż kogoś zobaczę. Przyjechał Paweł, ale samochodem z usprawiedliwieniem (jak uczeń) swojej nieobecności w dniu dzisiejszym w wyprawie, z powodu wezwania do pracy. Odjechał. Trudno było smutno...
Pojawiła się Alutka!!! Bardzo zaskoczona taką ogromną ilością osób. Chwilę później zjawił się Sławek (z podobną miną), który, jak się okazało, był męskim pierwiastkiem dzisiejszej wycieczki proponującej Ujazd.

Szybkie zdjęcie i w drogę do Krzyżtoporu przez Włostów i Iwaniska.

Najważniejsze co Sławek powiedział i należało się tego trzymać to, iż nie można przekraczać 20 km/h. Hmmm zrozumiałam, że mam trzymać się na końcu i się nie wychylać na przód. Ale mimo, że licznik nie spadał poniżej 20 km/h, nasza Alutka ledwo ciągnęła. Biedaczka powiedziała, że nie ma siły w płucach i w nogach (udach). Po chwili okazało się dlaczego... Otóż dziewczę kilka dni intensywnie bawiło się w stolicy. Dodam, że nawet po kilku przejechanych kilometrach Alutka rozważała fakt powrotu do domu.
We Włostowie zrobiliśmy specjalnie dla niej postój, aby zasiliła się płynami. Postanowiłam dotrzymać jej przy tej czynności towarzystwa… Sławek ofiarował nam miętusa, a nasze rumaki na pustym podsklepowym parkingu wyglądały niczym sieroty bez towarzystwa.

No ale czas na nas i jedziemy dalej. Chwilami, gdy było z górki, to Alutka przodowała, aby wykorzystać luzik i wydawała jęki rozkoszy.

Do Ujazdu dojechaliśmy cało i zdrowo. Rozsiedliśmy się pod "ABC", pałaszowaliśmy ciasto, które wzięłam, i które o dziwo dojechało bez uszczerbków :-) Nieopodal nas, towarzystwa dotrzymywali nam miejscowi pijaczki, z których jeden śmiał się "jak koń trzy dni przed śmiercią". Po krótkim czasie przynieśli szampana – czyżby zbliżał się Nowy Rok???!! – przy otwieraniu nawet wystrzelił. Widać teraz lepszy jest szampan…, który miał tyle bąbelków, iż nie mogli się zdecydować, czy Alutka to "dziewczyna" czy "pani". Byli pewni do jednego, że ja to "dziewczyna".

Jak ustalili co do Alutki nie wiadomo, ponieważ ruszyliśmy dalej w kierunku Klimontowa... Tutaj na ryneczku krótki postój, w trakcie którego szczególną uwagę Sławka przykuła tamtejsza drużyna piłkarska. Gdy piłkarze zapakowali się do busa, my zapakowaliśmy się na rowery w stronę Sandomierza przez Obrazów.

Teraz trasa prowadziła z górki i pod górkę. Nasza Alutka ostatkiem sił, gdy pod jedną wjeżdżała, a potem z niej zjeżdżała przed oczami malował się obraz kolejnej górki i tak w kółko, aż do Sandomierza.

Ale to nie koniec przygód, ponieważ w Obrazowie środkiem drogi szło zjawisko, a co to było wiedzą tylko uczestnicy dzisiejszej wyprawy, u których wzbudziło niemałe emocje śmiechu. Jakiś czas potem jadąc sobie spokojną drogą słyszę ze Sławkiem jak za nami jęczy... Alutka. A zaraz przy mnie zjawił się pies, który swoim szczekaniem nie przedstawiał postury groźnego tylko takiego, którego jakby się kopnęło to poleciałby dalej jak widzi. A kiedy sobie poszczekał na mnie zawrócił, szczeknął jeszcze na Alutkę i wrócił skąd przybył. Gdzie to było nie wiemy ale z relacji Alutki wiemy, że kawałek za nami biegł...
W Sandomierzu nasza Alutka pokonała przed kościołem ostatni pagórek i jako pierwsza odjechała do domu. Myśmy skierowali się i zjechali Browarną, aby przekroczyć drugą stronę Wisły. Potem z uśmiechem pożegnał się Sławek, no i ja pognałam w stronę Tbg…

Na zakończenie dodam, iż przez całą drogę towarzyszyły trzem muszkieterom swojskie klimaty, wiatr w twarz, piękna pogoda, dobry humor szczególnie Alutki, mimo ogromnego wysiłku mięśni brzucha..., i oczywiście dwóm "dziewczętom" lub "paniom" męski pierwiastek, który nie zawiódł i przewodził od początku do końca drogi :-).