Każdy śmiałek jechał pełen obaw, czy oby sam pod lodem w tę, nie najcieplejszą niedzielę, sterczał nie będzie (no może z wyjątkiem Aliny i Stefana, gdyż ta Dwójka nierozłączna jest), ale nie :) Zebrała się nas cała szóstka. Pan Zbyszek, tuż po zrobieniu pierwszej fotki przedstawił dość konkretny plan do przepedałowania, ale pojawił się Sławek i pozamiatał. Ujście Sanu i dyskusji nie ma.

Całkiem fajnie się jechało, tym bardziej, iż wał chronił nas od nieprzyjemnego, jakże już jesiennego, wiatru. Były i polne drogi, kamieniste, trawiaste i błotniste, czyli juszczykowanie pełną gębą :) Jak kto lubi wiejskie klimaty, to mógł się napatrzeć na pasące się krowy pełne mleka, zdezorientowane kaczory, grzebiące w ziemi kurki, szczekające pieski i miauczące kotki. Również i nasze nozdrza zapachami jesiennymi rozkoszować się mogły, jak i poznać ten jeden, jedyny w swoim rodzaju, wydobywający się rzekomo podczas produkcji asfaltu :) (nie polecam!!!)

Ujście Sanu podziwialiśmy stojąc na samym rożku, tak że niemal nam buty podmywało. Przyroda jest niesamowita, prawie pod kątem prostym, jakby się uparł to i sinusy i cosinusy można by obliczać :) Zobaczyliśmy i dalej w drogę.

Skowierzyn, Zaleszany, miały być stawy w Jamnicy, ale takiego pędu we włosach (jakich włosach? czapkach :)) nabraliśmy, że skręt przegapiliśmy, a że z nagła się oziębiło, to szybko skierowaliśmy się w stronę Sandomierza. W ogóle to taka szybka wycieczka była, że Jarek ją skwitował, że dobrze, że kapcia złapał, bo by nawet postoju nie było :) 60 km stuknęło, a o 13 już w domach się grzaliśmy :)

PS. Pozdrawiam wszystkich fanów jesiennego pedałowania, do zobaczenia za tydzień :)