Ujazd [31.10]
- Szczegóły
P. Zbyszek zrobił nam zdjęcie i ruszyliśmy przed siebie…
Po pokonaniu pierwszej górki, Fuji doznał potrzeby rozpłaszczenia, bo tak się zrobiło gorąco a kiedy się rozbierał, przebierał, ubierał, to Jarek w międzyczasie wyskoczył na drugą stronę drogi w drzewka, w celu sikorskiego jednak powrócił ze znaleźnymi jabłkami…
Gdy się poprzebieraliśmy ruszyliśmy dalej. Fuji nie mógł nacieszyć się Jarkiem, jechali i gawędzili. Dziabąg zaczął poganiać by jechać szybciej. Ja więc wzięłam słowa do serca i wyprułam przed siebie. Po czym odwracam się a chłopcy widoczni są w postaci czarnych kropek. Ujechałam jeszcze kilka kilometrów w mniejszym tempie i stanęłam by na nich poczekać.
Później do Włostowa jechaliśmy w jednym składzie bez pospieszania. Jarek zachwycał się przez całą drogę swoim nowym nabytkiem – rowerem, a na pierwszym postoju pod sklepem zaczął prezentować z każdej strony nowe buty. Zapytany nie chciał zdradzić ile ma lat, więc wyszły trzy wersje: 23, 24, 25 wiosenek.
Po napojeniu i posileniu ruszyliśmy dalej na Iwaniska. Tutaj chłopcy zachwycali się buraczanymi górkami. Po wyjechaniu na główna drogę dopadł nas wiatr w twarz. Chłopcy wydarli a potem zboczyli w jakąś drogę. Ja z Dziabągiem pojechaliśmy prosto napotykając przy okazji podcmentarny zator. W Iwaniskach mój towarzysz postanowił odwiedzić rodzinę, a kiedy zajechaliśmy pod dom owej rodziny, naszym oczom ukazały się samowolnie sobie stojące bez właścicieli rumaki niczym kopie naszej dwójki, która pojechała inną drogą. A kiedy ukazali się oni we własnych osobach Dziabąg nie omieszkał nie zwrócić im uwagi bocznej ucieczki. Jak się okazało droga ta jest jakimś skrótem…
I tak zrobiliśmy na schodach przed sklepem i wejściem do domu mały popasik, z którego zrezygnowaliśmy w Ujeździe. Dziabąg poszedł na obiad do rodziny a my raczyliśmy się mega krówkami i rogalikami, które wzięłam.
Po takim drugim śniadaniu ruszyliśmy dalej. Pierwsza górka w Iwaniskach pozostawiła daleko w tyle Fujiego i Dziabąga a Jarka wydarło na nowym rowerze i choć krzyczałam aby zaczekał na chłopaków to nawet nie słyszał. A potem… stała się wywrotka. Oczywiście zakończyła się ona dla mnie zaryciem twarzą o chodnik. Jak to się stało rodzi się pytanie? Droga piękna delikatnie pod górkę, równy asfalt a ja z twarzą na chodniku. A więc, by nie stwarzać problemów jadącym autom, to na zbyt blisko zbliżyłam się krawężnika, pedało zablokowało się o owy i nad wymiar wysoki krawężnik a ja runęłam hamując twarzą. Chłopaków oczywiście ni widu, po pewnym czasie zjawiły się tyły. Na mój widok zszokowani jak to się stało. Z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że łańcuch mi spadł. Ale Dziabąg go założył i stwierdził: „że jak ktoś ma pecha to nawet w drewnianym kościele spadnie na niego cegła”. Tutaj zaczęłam opowiadać jak dojeżdżając na rowerze do pracy nad morzem i wjeżdżając pod górkę wyrżnęłam na prostej drodze tak, że została złamana kierownica, scentrowane koła, rozbite światła, połowę nogi zostawiłam na asfalcie, z którego zebrał mnie jakiś parkingowy bo straciłam przytomność. Ale jak się upadło trzeba się podnieść, otrzepać i jechać dalej. W końcu się nie połamałam, sprawna fizycznie byłam dalej (no i jestem). W felernym miejscu zostawiłam jakiś metrowy ślad na krawężniku mojego pedała. A tak z drugiej strony kilka dni do tyłu zastanawiałam się, że w tym sezonie jakoś nie miałam poważnych wywrotek…
W Ujeździe przed ruinami zamku czekał na nas Jarek, jego reakcja była taka sama jak pozostałych chłopców. Tutaj szybkie zdjęcie i jedziemy dalej na Klimontów. W połowie drogi zatrzymanie jak jedziemy, było kilka opcji wygrał Klimontów a potem Lipnik. No od teraz Fuji niecenzuralnie był nastawiony do wiatru, który wiał nam w twarz. Jarek by mu ulżyć skierował drogę wśród ścieżki kasztanowej tutaj chłopcy zachwycali się „oczami” (jakimi to wiedzą, uczestnicy wycieczki). W Klimontowie pod stadionem postój i poczekanie na Dziabąga, który jak dojechał wszedł tam gdzie był zakaz wejścia i długggo nie wracał, aż zaczęliśmy się martwić czy wróci. Ale wrócił. Fuji w między czasie tłumaczył i ustawiał czy naprawiał przednie hamulce Jarka.
No ale czas goni i ruszamy dalej tym bardziej, że przed nami górka w Klimontowie, która nie u wszystkich cieszyła się uznaniem. Jak dla mnie to był pagórek. Po pokonaniu go, Jarek pojechał dalej a ja czekałam na resztę dojechał Fuji a za nim Dziabąg więc wsiadłam na rumaka i ruszyłam dalej. Wtedy też ostatni raz widziałam Dziabąga. Trochę dalej na przystanku czekał Jarek, z którym rozstaliśmy się w Lipniku.
Od Lipnika do Sandomierza Fuji miał dość dzisiejszego dnia bo cały czas pod wiatr. Mówi, że wraca i rozkręca rower, kończąc tym sezon. A ja mu powiedziałam, że nawet się cieszę, że się wywaliłam bo to zawsze jakieś życiowe doświadczenie…
I tak się gibając dojechaliśmy do Sandomierza. Fuji pojechał w prawo a ja w lewo na obwodnicę i do Tbg…