Nie wiem, jak było na początku, bo z przyczyn naturalnych dołączyłam do peletonu na 2km wycieczki. Ale podobno Tomaszek złapał kapcia jeszcze przed dotarciem na zbiórkę, w co wierzę, ponieważ jest udokumentowane zdjęciem. Kapcia złapał też po kolejnym kilku kilometrach. Znaczy łapanie gum w sezonie 2014 należy do stałego elementu każdej wycieczki (???).

Pogoda znów bajeczna: bezchmurne niebo, w miarę ciepło. I zapewne aura zachęciła cyklistów nie tylko z Sandomierza i bliskich okolic, a również ze Stalowej Woli i Warszawy do wzięcia udziału w wycieczce na dno morza. Zresztą: kto nie chciałby zobaczyć największego wodospadu na Sandomierszczyźnie???

Trasa wiodła trochę po płaskim i trochę nie. A kiedy zaczęły się podjazdy, rozpoczęła się również walka o tytuł Samca Alfa. Sady jeszcze niekwitnące (oprócz nielicznych moreli), choć gdzieniegdzie zaczęło się zielenić. A my - jak wiadomo - lubimy, kiedy się zieleni Cool

Pierwszy obiekt z niepisanego PDF-a: Żuków i budowla, która do dziś wzbudza niemało emocji, ponieważ nie możemy jednogłośnie ustalić, co to jest (co to miało być): baszta, wapiennik, młyn...
Pierwszy sklep: Obrazów. A tam sok z brzoskwini w słoiku, zaradni gospodarze, Tymbarki nie-w-tym-kolorze. Generalnie: popas w stylu "szybko, tanio, profesjonalnie".
Pierwsza spontaniczna atrakcja: Lenarczyce i wąski wąwóz lessowy. Wąski do tego stopnia, że po ustawieniu gęsiego każdy musiał wyjechać do końca, bez możliwości zjechania na bok i zejścia z roweru. Brawo, Jarek! Smile
Pierwsza atrakcja z niepisanego PDF-a: drewniany most na Opatówce, zaraz za Radoszkami. Wiktor miał pewien pomysł, ale nie zostal zrealizowany.
No i w końcu cel podróży: wodospad na dnie morza (między Kicharami a Dwikozami). Po dotarciu na miejsce można było usłyszeć pełne podziwu okrzyki w stylu "jaki on duży!". Przy podsandomierskiej siklawicy urządziliśmy sobie piknik: były alutkowe ciacha i przełomowe skrzydełka.

Kolejny odcinek trasy to 11km niemal płaskiego asfaltu. Trochę nuda Wink Dwikozy, Bożydar, Mściów, Nowy Kamień... Aż w końcu mordercza góra w Metanie, na której dopiero w połowie znajduje się znak drogowy ostrzegający o stromym podjeździe. Ufff.

No i ostatni punkt wycieczki: Góry Pieprzowe. Aż nie chciało się odjeżdżać! Można było siedzieć i siedzieć, opalać się i dyskutować na tematy niekoniecznie istotne Laughing

Foto na zakończenie wycieczki: na bulwarze.