Dzień przywitał nas piękną słoneczną pogodą. Pod bramą stawiło się siedmiu wspaniałych uczestników. Głównego sprawcy zamieszania nie było. Po krótkiej debacie udało się dojść do konsensusu, co do miejsca, gdzie wyruszymy na wycieczki. Doborowym wyłącznie męskim towarzystwie ruszyliśmy ku przeznaczeniu, czyli na początek Koprzywnica. Trzeba też wspomnieć o jeszcze jednym towarzyszu, który nieco przeszkadzał, taki ożywczy chłodny wiaterek jak zawsze nie tej strony co trzeba. Jechaliśmy spokojnie i dotarliśmy na ryneczek, gdzie szybciutko zainstalowaliśmy się na ławeczkach. Odpoczęliśmy tam chwil kilka, uzupełniliśmy płyny i byliśmy gotowi do dalszej drugi.

Los chciał, że skierowaliśmy się do Klimontowa. Podróż mijała szybko i niebawem zameldowaliśmy się na rynku miasta. Szybko spoczęliśmy na murku i zaczęliśmy się rozglądać za sklepem. Tutaj miała miejsce skromna uroczystość, pan Doktor postawił każdemu po piwie. Oblewaliśmy jego świeżo zakupiony jednoślad. Mieliśmy niezły czas, więc postanowiliśmy zakupić kiełbaskę na ognisko. Zakupy zrobiliśmy choć wybór rodzaju kiełbaski wcale nie był prosty. 3 rodzaje kiełbas z czego żadna praktycznie zachęcająco nie wyglądała. Udaliśmy się w kierunku Goźlic, aby tam móc nieco poucztować. Nim tam jednak dotarliśmy przyszło nam nałykać się odrobinę kurzu, nieco poszaleliśmy na polnych drogach. Ognisko było nad oczkiem wodnym otoczonym drzewami. Starszyzna młodszym uczestnikom zademonstrowała jak sprawnie należy rozpalać ognisko. Miło mijał czas na jedzeniu i ogólnym nic nie robieniu.

Po dłuższej chwili relaksu i błogiego stanu trzeba było niestety ruszać dalej, cóż nie było wyjścia. Skierowaliśmy naszą skromną grupę w drogę powrotną. Jak zawsze musi się coś ciekawego po drodze wydarzyć. Podczas jednego z szaleńczych zjazdów, pan Stanisław zgubił magnes od licznika. Długo go poszukiwał, ale nic to nie dało. My tą niespodziewaną przerwę w podróży wykorzystaliśmy należycie, czyli relaks w pobliskim sklepie. Tutaj pan Piotr dał swój magnes, którego i tak nie używał naszemu głównodowodzącemu, czym niezmiernie go uradował. Cała operacja została dokonana za pomocą rąk Lewego. Uporawszy się z tym malutkim problemem natury technicznej, ruszyliśmy dalej. Jeszcze mieliśmy tylko jeden króciutki przystanek w Obrazowie i byliśmy w domu. Cześć ekipy grzecznie wróciła do siebie, a cześć udała się na Wiśniową w celu dokonania tajemniczych i bliżej nieznanych obrzędów spożycia niejakich ciast i trunków.