Hmm, od czego tu zacząć. Jestem początkującym relacjopisarzem i robie to pierwszy raz i zapewne ostatni. No, może przedostatni.

Zebraliśmy się pod pomnikiem o wyjątkowo nocnej godzinie: była dopiero 9:00 (!). Co mogę dodać: nie spóźniłem się... To już nie lada wyczyn, albowiem poszłem (daleko nie było) po rozum do głowy i wstałem 15 minut wcześniej. Ale powróćmy do Equipy. Przyjechał Stachu, nikt nawet wcześniej nie zauważył, że go nie było. Pamiątkowe zdjęcie z Fujim na pierwszym planie i już się zbieramy do wyjazdu, gdy nagle... Amra wyjeżdża zza zakrętu. To może byśmy jeszcze poczekali? I to było dobre posunięcie, przyjechała do nas jeszcze Ewka, ze swym osobistym kolarzem. Zrzutka po piątaku na gościnę w Nowym, Pan Wojtek nas sponsorował, dał całe 100zł! Pomijając to, że dostał 90 reszty, a ja mu 5 jeszcze wiszę. Zebrało się 20 osób z możliwym błędem 5%.

Wyruszyliśmy w stronę trasy ożarowskiej, potrąbiliśmy trochę na komunistów przy cegielni (ten kościół koło ronda) i ruszyliśmy pokonywać nasze kochane podjazdy. A było ich trochę... Po drugim podjeździe prawie wszyscy wymiękli, zarządziliśmy odpoczynek na poboczu. Wszyscy zaczęli pić co mieli i ściągać odzienie wierzchnie. Rano było chłodnawo, więc było co ściągać. Po drodze wstąpiliśmy do zaprzyjaźnionego sklepu, nie pamiętam, gdzie to było... Taki spory, zawsze otwarty, nawet w święto, za nim jest stół z parasolem i huśtawka. Na pewno go wszyscy kojarzą. Przywitał nas miejscowy, nie ukrywając, że też ma rower! I to nie byle jaki. W końcu codziennie robi nim trasę do roboty... Pan życzył nam szerokiej drogi i po odpoczynku wyruszyliśmy w trasę.

Trochę nam się grupa rozwarstwiła, więc zaczekaliśmy jakieś 2km przed Nowym. Było ładne ogrodzenie, idealne do zajęcia miejsca. Za nim pasły się krowy, co szczególnie spodobało się Sławkowi. Tak przymierzał się do nich, bo skoro krowa, to trzeba wydoić. No i chciał wydoić... byka. Byk na szczęście był jakiś przyjazny, ale jednak nastawiał się jak do ataku. SuperSławek się nie zląkł i zasiadł nieopodal. Kiedy dojechała reszta, dowiedzieliśmy się, że Stachowi poległ Jan Maria. Rozpiął się łańcuch, ale na szczęście pan Wojtek miał skuwacz.

Na miejsce dojechaliśmy zwarci i miło przywitaliśmy gospodarzy i vice versa. Czekało już na nas przygotowane do zapalenia ognisko i ziemniaczki w worku. Zabraliśmy się czym prędzej za organizację odpoczynku. Piotr rozpalił ognisko, wszyscy się zabrali za pieczenie kiełbasek. Oczywiście Misiek musiał się wyróżnić, on miał kaszankę... Paweł jak zwykle nas zaskoczył, wziął dla nas wspaniałe kurki w occie. "- Kto te kurki robił? – Jak to kto, las!" I jeszcze, ku naszej radości, Ema wzięła się i... poczęstowała nas szlachetnym trunkiem, jako odwet na niespodziankę urodzinową. Nawet mnie nie pominęła :D Jak się skończyło, Piotr wyciągnął swoje Powerade’y ku jeszcze większej radości Stacha. Przyszła w końcu pora na sprawy poważne. Sporządziliśmy listę chętnych na Roztocze i coś nawet wspomnieliśmy o trasach. Padła decyzja na dłuższe trasy. Hehe, zobaczymy na miejscu :P

Przyszła w końcu pora na powrót. Podziękowaliśmy za gościnę i wyruszyliśmy w trasę. Grupa znowu się rozciągnęła. Poczekaliśmy tym razem pod sklepem. Kiedy dojechali wszyscy, grupa znowu się rozeszła. Czekały nas niezłe podjazdy, więc jednak się zjednoczyliśmy i w kupie już wyjeżdżaliśmy na górę. Później krótki odpoczynek pod sklepem w Dwikozach i do domciu. Co więcej, Ema zaprosiła nas na zamek, potomkowie zrobili tam ogródek, coś jak słynny interes Kazika i Lamparta. Wjechaliśmy na plac przed zamkiem, przywitaliśmy się i zajęliśmy miejsce. Trochę pogadaliśmy, trochę popadało i parę osób sobie poszło, w tym ja. Co się z pozostałymi działo tego nie wiem. Mieli iść do wuja Zena na wino. Chodzą słuchy, iż tak kopie, że ląduje się w rowie i śpi do rana. A kto ich tam wie...