Koprzywnica [13.07]
- Szczegóły
Na zbiórce pod Brama Dziabąg rzucił propozycję pojechania do Koprzywnicy, zamiast znowu do Nowin. Nie byłam do tego przekonana, bo "a nuż widelec ktoś będzie chciał do nas dojechać?". W ten sposób omal nie straciliśmy Doktora, który czekał już na moście wiślanym, ale w porę skontaktował się z Emą. Niestety Prezes Pan zadzwonił ok. południa już z Nowin "GDZIE JESTEŚCIE?!", no nie wyszła mu niespodzianka...
Do Kopenhagi droga prosta jak konstrukcja cepa. Mimo to nie dojechaliśmy do miejsca docelowego w godzinę jak zwykle. Największym tego powodem był fakt, że nam się nie chciało, a na prowadzeniu i tak była Karolcia, która to narzucała tempo całej grupie. Pierwszy postój zarządzony został dopiero w Skotnikach (bliżej sklepy były jeszcze pozamykane). Pan Wojtek kupił dwa ostatnie Frumenty, czym zmusił mnie do picia bąbelków (a właśnie, że nie piwa! - Pepsi).
W Kopenhadzie nie mieliśmy interesu zajeżdżać na Rynek, więc od razu podbiliśmy zalew. Faktycznie trochę zmieniło się od mojego ostatniego pobytu tam. Ale jest całkiem OK - piasek, ratownik, dość płytko (dla mnie idealnie - mogę przebyć całe bajoro wszerz, hehe).
Zalegliśmy nad wodą oczywiście na dobrych kilka godzin. W tym czasie odbyły się dwa alternatywne przyjątka - kanapkowe i na słodko. Doktor został pogryziony przez małe upierdliwe latające zwierzątka. Dziabąg oczywiście robił za krokodyra. Ania z Karolcią budowały zamki z piasku. Ogólnie działo się to, co dzieje się zwykle nad zalewem :-P
Droga powrotna mijała równie spokojnie jak i cały dzień. Przewodnikiem tym razem była Ania, znająca tereny między Kopenhagą a Sandomierzem jak własną kieszeń. Dzięki temu poznaliśmy nową traskę (oczywiście w pełni asfaltową). Zatrzymaliśmy się w sklepie w Zajezierzu, skąd właściwie mogłabym nie wychodzić - ach, klimatyzacja. Henio wygrał loda, na co Dziabąg lekko zbulwersował się ("a jak wygra znowu i znowu? ile tak można? będziemy tak tu siedzieć?!").
Po wjechaniu do Sandomierza "strzeliłam focha" i nie towarzyszyłam reszcie grupy w zakończeniu wycieczki na Zamku. Ale mogę napisać o tym, co się tam działo, albowiem widziałam na zdjęciach. Mianowicie Karolcia wysępiła złotówki na piłeczki z gadżetami i pół grupy obklejało się glutami (takie głupie łapki na "sznurku", a do tego okazało się, że obijający się Galfa nie do końca jest członkiem w spoczynku :)