Relacja z tego wyjazdu będzie równie krótka, jak dystans zrobiony przez nas tej niedzieli.

Na zbiórce pod Brama Dziabąg rzucił propozycję pojechania do Koprzywnicy, zamiast znowu do Nowin. Nie byłam do tego przekonana, bo "a nuż widelec ktoś będzie chciał do nas dojechać?". W ten sposób omal nie straciliśmy Doktora, który czekał już na moście wiślanym, ale w porę skontaktował się z Emą. Niestety Prezes Pan zadzwonił ok. południa już z Nowin "GDZIE JESTEŚCIE?!", no nie wyszła mu niespodzianka...

Do Kopenhagi droga prosta jak konstrukcja cepa. Mimo to nie dojechaliśmy do miejsca docelowego w godzinę jak zwykle. Największym tego powodem był fakt, że nam się nie chciało, a na prowadzeniu i tak była Karolcia, która to narzucała tempo całej grupie. Pierwszy postój zarządzony został dopiero w Skotnikach (bliżej sklepy były jeszcze pozamykane). Pan Wojtek kupił dwa ostatnie Frumenty, czym zmusił mnie do picia bąbelków (a właśnie, że nie piwa! - Pepsi).

W Kopenhadzie nie mieliśmy interesu zajeżdżać na Rynek, więc od razu podbiliśmy zalew. Faktycznie trochę zmieniło się od mojego ostatniego pobytu tam. Ale jest całkiem OK - piasek, ratownik, dość płytko (dla mnie idealnie - mogę przebyć całe bajoro wszerz, hehe).

Zalegliśmy nad wodą oczywiście na dobrych kilka godzin. W tym czasie odbyły się dwa alternatywne przyjątka - kanapkowe i na słodko. Doktor został pogryziony przez małe upierdliwe latające zwierzątka. Dziabąg oczywiście robił za krokodyra. Ania z Karolcią budowały zamki z piasku. Ogólnie działo się to, co dzieje się zwykle nad zalewem :-P

Droga powrotna mijała równie spokojnie jak i cały dzień. Przewodnikiem tym razem była Ania, znająca tereny między Kopenhagą a Sandomierzem jak własną kieszeń. Dzięki temu poznaliśmy nową traskę (oczywiście w pełni asfaltową). Zatrzymaliśmy się w sklepie w Zajezierzu, skąd właściwie mogłabym nie wychodzić - ach, klimatyzacja. Henio wygrał loda, na co Dziabąg lekko zbulwersował się ("a jak wygra znowu i znowu? ile tak można? będziemy tak tu siedzieć?!").

Po wjechaniu do Sandomierza "strzeliłam focha" i nie towarzyszyłam reszcie grupy w zakończeniu wycieczki na Zamku. Ale mogę napisać o tym, co się tam działo, albowiem widziałam na zdjęciach. Mianowicie Karolcia wysępiła złotówki na piłeczki z gadżetami i pół grupy obklejało się glutami (takie głupie łapki na "sznurku", a do tego okazało się, że obijający się Galfa nie do końca jest członkiem w spoczynku :)