Im bliżej do niedzieli, tym zimniej. Im bliżej, tym więcej knucia i kombinowania. Niespodzianka urodzinowa dla Agi musi się udać! Tort przygotowany, wierszyk napisany... Jedziemy!

Z tym zimnem nie przesadzam, a potwierdzi każdy, kto brał udział w wycieczce do Budy Stalowskiej. Szczerze mówiąc, kiedy rano zobaczyłam na termometrze 4st.C, zaczęłam martwić się, czy niedzielny wyjazd w ogóle wypali. Ale cykliści nie zawiedli! Pod Bramą zjawiło się 12 osób: Ema, Alina, Aga, Piotr, Stachu, Wojciec, Dziabąg, Ordos, Jacek, Paweł, Krystian i ja, FA. Większość ubrana co najmniej jak na zakończenie sezonu, oprócz Piotra i Dziabąga, którzy kusili odkrytymi łydkami.

Wyjechaliśmy za kwadrans 10, znowu Browarną w dół. Trzeba to zmienić, bo ostatnio zaczynamy tą ulicą każdą wycieczkę. Dziabąg, Jacek i Ema śmignęli Zawichojską, ale wcale nie zostali w tyle.
Droga do Grębowa szybko zleciała, a to przez Agę i Emę, których oddechy czuło na plecach czoło w składzie Dziabąg i Jacek ("jechaliśmy szybko, bo nas goniły!"). Na rynek zajechaliśmy trochę po wpół do 11. Stachu i Alina chwilkę później (po degustacji zawsze jeździ się wolniej). Zakupiliśmy kiełbasę na ognisko zaplanowane w altance za Budą Stalowską. Chciałam jakoś przedłużyć ten postój, ale Stachu zarządził odjazd (w końcu to on miał prowadzić wycieczkę). Z Grębowa wyjechaliśmy w słabszym składzie - Paweł musiał już wracać (plus dla niego, że w ogóle chciało mu się wychodzić na rower w taki ziąb na taką krótką przejażdżkę).

Do Krawców też dojechaliśmy w oka mgnieniu. Jako przykładny kierowca, zwracam uwagę na znaki drogowe nawet, gdy jadę na rowerze. Ten na krzyżówce zwrócił moją szczególną uwagę - "STOP wariatą drogowym". Nie wiem, czy nas też on dotyczy?
Zatrzymaliśmy się w sklepie, co by nie być za wcześnie w altance (z Miśkiem, który miał dowieźć niespodziankowe wiktuały, akcesoria i inne nierzadko ciekawe, umówieni byliśmy na 12:30). Tutaj Stachu zaprezentował swoją umiejętność spożywania danej ilości w dwa razy krótszym czasie.

Dalsza droga to nudne, monotonne, usypiające, asfaltowe 10km przez poligon. Takie jest moje osobiste zdanie nt tego odcinka i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nawet to, że wszyscy bardzo lubią tamtędy jeździć. Aha, znaczy 10km do najbliższego zakrętu. A dalej jeszcze 8km (m.in. przez Budę Stalowską) do miejsca docelowego.

Dotarliśmy do altanki ok. 12:15 (w składzie 10 osób, Jacek śmignął prosto do domu). Ordos naznosił chrustu pod altankę, ale większość wolała, jak to ujęła Alina, ognisko na dworze. Aga zajęła się szykowaniem pikniku, Dziabąg rozpalaniem ogniska (z wykorzystaniem WD-40), kiedy... zjawił się Misiek. Zostawił samochód na parkingu przy drodze i chowając się z tortem za Piotrem (dotąd nie wiem, jak udało mu się schować się ZA Piotrem?!) uroczyście wszedł do naszego obozowiska. Piotr nucił melodię, przez co Aga określiła ich jako kondukt pogrzebowy. Zaraz po tym nastąpiło zdmuchnięcie przez Agę tortowej świeczki, tradycyjne urodzinowe podrzucanie, ordosowa deklamacja stachowego wierszyka, a także toast wzniesiony ruskim szampanem ("najlepszy!" pozdro dla Moniki, zakupowa doradczyni Miśka). Na dociekliwe pytania dotyczące twórcy torta, Aga dostała odpowiedź "torta przyrządził najbrzydszy w Equipie!" - ciężko było jej typować (nie ma brzydkich facetów, tylko Misiek przywiózł za mało wina!). Może jakbyśmy powiedzieli "obrzydliwie przystojny", to nie miałaby tylu wątpliwości :)

Piknik i świętowanie urodzin trwało z 1,5 godziny. Oszamaliśmy całego torta, niektórzy nawet po dwie porcje - fakt faktem, był po prostu przepyszny. Następnie Aga częstowała sernikiem i plackiem ze śliwkami. Po słodkościach nadszedł czas na obiad (nikomu i tak nie przeszkadzała odwrotna kolejność) - ogniskowe kiełbaski. Do tego kawa, herbata, grzane wino... I serce na dłoni! Do wyboru, do koloru :)

No ale w końcu musieliśmy zacząć się zbierać, to jak zwykle najmniej przyjemny punkt wycieczki, szczególnie po takiej wyżerce. Już po paru kilometrach rozgrzaliśmy zastane kości i jechało się całkiem przyjemnie. W Stalach skręciliśmy na Żupawę i lasem (bez postoju na grzyby) dojechaliśmy do Furman.

Do Sandomierza, już bez postojów, dojechaliśmy przed 15 (!!!). Na zakończenie wycieczki jeszcze foto całej grupy w ulubionym ostatnio miejscu i... do zobaczenia na lajciku we wtorek!