To moja pierwsza od pięciu tygodni niedzielna wycieczka rowerowa (nie liczę powrotu z Roztocza), a relacja... pierwsza w tym sezonie. Proszę o wyrozumiałość Smile

Ilu było uczestników wycieczki - nie wiem, nie doliczę się tak łatwo, ale kobitek było na pewno sztuk 4. Jak zwykle zaspałam i spóźniona zjawiłam się pod Bramą. Zastałam pustki. Ciężko schować się za pomnikiem zwanym potocznie lodem, więc uznałam, że cykliści pojechała beze mnie. Dzięki jaskrawym koszulkom Zbyszka i Stefana dostrzegłam grupę oddalającą się ulicą Mickiewicza...
Dogoniłam uciekinierów, a zaraz dołączyła do nas jeszcze Jolka (CyberJola), która gnała do nas z Tarnobrzega. Jak to bywa w jej zwyczaju - goniła przez Nagnajów (dokrętka z rana wielce wskazana).

Tym razem trasę zasponsorował Jacek (a lody z Biedronki - Paweł). Pojechaliśmy na północ, pod wiatr, pod górę jedną, drugą... Nie było lekko! Po 25km dotarliśmy do ronda w Ożarowie, a zaraz pod wyżej wspomnianą Biedronkę. Tutaj kilku cyklistów opuściło nas (całe szczęście!), natomiast my popedałowaliśmy dalej na północ, pod wiatr, pod górę... Eee, w zasadzie już prawie po płaskim, a nawet przez las.

Okazało się (przynajmniej dla mnie), że wycieczka ma konkretny cel i to całkiem ciekawy Smile Jacek pokazał nam piękny drewniany kościół w Glinianach. Jest to kościół parafialny pod wezwaniem Świętego Wojciecha z 1573 roku, początkowo renesansowy, przebudowany na przełomie XVII/XVIII wieku w stylu barokowym. Posiada ołtarze renesansowe, na ołtarzu głównym obraz Świętego Wojciecha. Niestety nie było nam dane zobaczyć wnętrza obiektu, ponieważ akurat trwała msza. W miejscowości Gliniany znajduje się również drewniana studnia (z 1880 roku), którą oczywiście oblegliśmy w celu zrobienia pamiątkowego zdjęcia.

W tym miejscu mogę zacząć opisywać drogę powrotną. Z racji, że nie miałam zielonego pojęcia, jakimi miejscowościami wracaliśmy, opis ten będzie krótki. Z Glinian lasami ożarowskimi jeden kawałek, zaraz drugi i kolejny, z wiatrem!!!, polami, wyszło słońce, zrobiło się ciepło, jechaliśmy i nagle Sobótka ("wreszcie wiem, gdzie jestem!"). Żebyśmy nie byli za szybko w domu śmignęliśmy w stronę Romanówki. Po drodze postój w sklepie (Wyspa). Stefan zabrał pani ostatniego banana (tzn. kupił), a Ania wyciągnęła niespodziewanie pudełeczko z nieudanymi (aczkolwiek pysznymi) drożdżówkami z jabłkami własnej produkcji.

Mieliśmy już dość górek, a i lekki niedosyt głównych dróg, toteż zjechaliśmy z Garbowa prosto do Słupczy. W Dwikozach wyjątkowo nie zatrzymywaliśmy się, a Doraz nie wygrał z nikim. Jeszcze pamiątkowe foto na zakończenie wycieczki i... do zobaczenia za tydzień! (lub w czwartek Smile)

PS. Dla dociekliwych: plan trasy, którą pokonaliśmy na wycieczce, znajduje się TUTAJ.