Wreszcie upalna niedziela! Szkoda było marnować taki dzień na pedałowanie dziesiątek... setek kilometrów, więc pojechaliśmy do Nowin. Zauważyliście, że zwykle na pierwszy wypad nad wodę przypada to bajorko? Ale nie ma się co dziwić - jest tam przecież miło i przyjemnie!

Miło i przyjemnie jest, owszem, pod warunkiem, że zwróci się grzecznie uwagę tambylcom, którzy zagłuszają okolicę uszo:*ebnym umc umc puszczanym z samochodów. W niedzielę fanów głośnej ogłupiającej muzyki było jak grzybów po deszczu.

Ogólnie co tu dużo pisać. Zebrali my się pod Bramą vel lodem, zjechali my Browarną, na moście zgarnęli my najpierw Doktora, następnie CyberJolkę i Sławka, w międzyczasie zmieszali my się z grupą Salve Regina podążającą w tym samym kierunku. Do Gorzyc gnaliśmy główną (spieszyło się nad wodę, spieszyło), dalsza droga bez zmian (Skowierzyn, Radomyśl...). W Radomyślu oczywiście chwila na złapanie oddechu i dokupienie potrzebnych jak i niekoniecznie niezbędnych wiktuałów i innych nierzadko ciekawych.

W Nowinach lans pełną gębą. Kocyki, ręczniczki, gadżety pławne, ciasta, ciasteczka, arbuz, nogi czerwone. No i gitara! Grajków mieliśmy trzech, a instrument jeden, niestety. Ale poradzili sobie z tym uniedogodnieniem bez kłótni. Atrakcją pikniku były niewątpliwie ankiety dotyczące znajomości historii Sandomierza przytargane przez Jolę (Marcinowi życzymy powodzenia w kończeniu pracy mgr).

Smażyliśmy się na słońcu naprzemian chłodząc w wodzie koloru torfu do godziny 16 (najwytrwalsi). Powrót do Sandomierza był nudny, nic się nie działo. Zatrzymaliśmy się w Skowierzynie w celu uzupełnienia braków wody w organizmach i tyle atrakcji w drodze powrotnej.