Rzadko zdarza się nam planować jednodniówki z kilku tygodniowym wyprzedzeniem, ale tym razem była okazja... Dostaliśmy nieoficjalne zaproszenie od napotkanego przez Piotra na wczasach pana Giancarlo Russo. W Baranowie Sandomierskim odbywało się tej niedzieli zakończenie lata z hucznym smażeniem naleśników oraz ich degustacją.

Wyjechaliśmy z Sandomierza parę minut po 9 w licznym składzie dwóch tuzinów rowerzystów. Ludzi co nie miara, choć niestety mogło być więcej – i tutaj oficjalna reprymenda dla obiboków (obędzie się bez wskazywania palcem, prawda? :P). Nasza trasa prowadziła tradycyjnie przez Zawisełcze, Koćmierzów, Ostrołękę, Skotniki... aż do Koprzywnicy – gdzie oczywiście urządziliśmy pierwszy postój. Fuji zajął się regulowaniem przerzutek w jednym z rowerów, Piotr natomiast częstował swoim czekoladowym wafelkiem („nie dawać FAramce, ona krzywo gryzie!”).

Dalsza droga mijała dość spokojnie, aż do feralnej krzyżówki T – jeszcze nigdy nie udało nam się na niej nie zatrzymywać i obyć bez kłótni... PiotrekCh. skręciłby w prawo, ale Doktor poprowadził peleton w lewo... Właściwie obie drogi już sprawdzone, każda doprowadziłaby nas do celu – Otoki.

Kilka kilometrów dalej rozdziewiczaliśmy nowiuśki ancfalt – no tak, zbliżają się wybory. Niestety co płaskie i przyjemne szybko się kończy. Na szutrowym odcinku pani Ewa zaliczyła „gumę”. Oczywiście na pomoc przybiegło kilku dzielnych serwisantów. Podczas tego przymusowego postoju Doktor opowiedział historię o malowaniu ramy okiennej i rozbiciu szyby – oj, Doktorze, nie ta profesja! A może wystarczyło ją uśpić, żeby się nie rzucała? Hehe.

Niedługo potem przecięliśmy główną drogę prowadzącą na most w Nagnajowie, w ten oto sposób znaleźliśmy się w Świniarach, a zaraz potem – w Otoce. Po zrzutce „15x24” przeprawiliśmy się promem na drugą stronę Wisły. Przy okazji zgłodnieliśmy – pasażerowie samochodu „płynącego” z nami wieźli świeżutkie wyroby masarskie :P

W Baranowie kolejna zrzutka – „na kibel” (tak symboliczna kwotka). Zaparkowaliśmy nasze pojazdy za hotelem i pieszo udaliśmy się na podbój okolic pałacu...

Spotkaliśmy się oczywiście z panem Giancarlo Russo – porozmawialiśmy, zrobiliśmy pamiątkowe fotki... Na upragniony „obiad” zjedliśmy wyroby z grilla, chociaż ich smak nie był adekwatny do ceny (jak zwykle na tego typu imprezach).

Nasze zainteresowanie, a właściwie męskiej części grupy, wzbudziła olbrzymia patelnia (czyżby do naleśników???) i stojąca niedaleko tajemnicza maszyna. Patelnia niestety okazała się być przeznaczona do smażenia, ale jabłek; maszyna natomiast (za, bagatela, 3200zł) hurtowo wytwarzała naleśniki (koszt jednego to ok. 20gr :P). Wytwarzać miała – bo nie doczekaliśmy tego momentu... Musielibyśmy faktycznie wrócić przed północą, chcąc czekać na-leśniki.

Przed wyjazdem z Baranowa obowiązkowo zatrzymaliśmy się na Rynku. Chłopakom bardzo spodobała się pewna pani, stojąca tam z wiadrem i pozostająca obojętna na ich zaloty – wręcz z kamienną twarzą (dosłownie). W tym czasie PiotrekCh. wyciagnął swoje nieomylne mapy i zarządził powrót do Sandomierza lekko okrężną drogą. A ciągle powtarzamy, żeby wreszcie sprawił sobie globus na nasze wyprawy... Wreszcie dojechaliśmy do Dąbrowicy, którą kiedyś mieliśmy w planie zwiedzić, a czego nie zrobiliśmy z przyczyn losowych. Trasa przez las była dość przyjemna, choć wiatr zacinał jak rzadko kiedy. Po przecięciu drogi rzeszowskiej sprowadziliśmy rowery schodami z wiaduktu i pomknęliśmy w stronę Cygan. Tamże, podczas odpoczynku pod sklepem z parizolami, Piotr i reszta otwartych na nowe znajomości towarzyszy kierownicy zagajała napotykane WuBeenEry, a Małgosia częstowała nas „świeżo upieczonymi” ciastkami. W Stalach narodził się pomysł odwiedzenia ekipy bawiącej w przyszłym tygodniu w Wołosatem (zobaczymy, co z tego wyniknie).

Jeszcze tylko Furmany, Trześń i... jesteśmy w domu. Mimo wszelkich starań grupa rozciągnęła się niesamowicie i nie udało mi się pożegnać nawet z 1/3 jej częścią...

Wycieczka BARDZO KRÓTKA – 85km, co ostatnimi czasy stanowi jakieś ¾ całej niedzielnej trasy. Łapiemy formę! :P