Nareszcie nadszedł dzień długo wyczekiwany przez cyklistów sandomierskich (i nie tylko!). To dwudziesty piąty był marca, poranna zrzedła mgła, wyszło z niej 7 uzbrojonych kryp... tfuuu - 36 rowerów! Taka właśnie ilość spragnionych wiosny i pedałowania osób zjawiła się na zbiórce pod Bramą Opatowską, w tym nasz najbardziej ulubiony przewodnik - Marek Juszczyk. Wycieczka z okazji powitania wiosny odbyła się bowiem pod patronatem PTTK Sandomierz.

Celem wycieczki był piknik w Radomyślu nad Sanem połączony z mordem rytualnym, którego ofiarą miała paść Marzanna, a nawet dwie!

Tak liczna grupa winna trochę się polansować, więc zamiast Browarną - do wiaduktu dojechaliśmy ścieżką rowerową na Podwalu, dalej koło Zamku oraz przez plac papieski. Za mostem dołączyli do nas rowerzyści z Tarnobrzega - reprezentanci PTT Tarnobrzeg. Każdy żwawo kręcił; rozmowy, śmiechy i uśmiechy na twarzach od samego rana.

W Gorzycach krótki postój na uformowanie szeregu i zwarcie grupy - niełatwo ogarnąć 40 kolarzy! Dalej jechaliśmy drogą, który każdy zna, więc opisywać nie będę. W Skowierzynie zatrzymaliśmy się tradycyjnie przy sklepie Planeta - na batonika i łyk frumentu, jak również dodymanie tego i owego.

W Radomyślu czekała na nas już mobilna ekipa piknikowa, sandomiersko-stalowowolska (delegacja z Kompasu). Część grupy pojechała jeszcze do sklepu w Radomyślu w celu dokupienia brakujących na ognisko wiktuałów. W tak zwanym międzyczasie dojechali brakujący cykliści ze Stalowej Woli.

Marek ponownie powitał całą grupę (w sumie ponad 50 osób!!!), przedstawił plan działania - po co my tu właścicie przyjechaliśmy? Ano po to, żeby wypędzić wreszcie tę okrutną zimę i powitać Panią Wiosnę. Rychło przeszliśmy od słów do czynów. Jeszcze ostatnie pamiątkowe zdjęcia z wyfiokowanymi maszkarami i... najpierw jedną, później drugą - SRU DO WODY!


...a później co? Ano stypa! Wielce radosna i obfita w wykwintne smakołyki. Ognisko, kiełbaski, ciasta, pogawędki, żarty i oczywiście snucie planów na tak radośnie rozpoczęty sezon.

Jak to zwykle bywa - niechętnie, bo niechętnie - ale pora wracać. A lekko nie było! Całą drogę towarzyszył nam wmordewind, okrutny i upierdliwy. Był tak silny, że przewracając rower Marka zniszczył stopkę! Ot, i pierwsze rany cięte, niemal kłute, tego sezonu - krew i żal.

W Sandomierzu byliśmy o 15:00. Wycieczkę tradycyjnie zakończyliśmy pamiątkowym foto na tle skarpy i Collegium Gostomianium.