Wycieczka do Klimontowa to już druga w tym roku rowerówka organizowana przez sandomierski PTTK, prowadzona - jak Radomyśl na rozpoczęcie sezonu - przez Marka Juszczyka. Było więc pewne, że będzie dużo prelekcji, opowiadania, historii, kilka nazwisk i parę dat... Oczywiście wszystko na żywca i bez PDF-a!

Pierwszy postój - Skotniki. Najpierw Dworek Skotnickich, później kościół pw. św. Jana Chrzciciela. O ile pod dworek czasem zajeżdżamy, to w kościele niektórzy byli pierwszy raz. Mnie zaintrygowała tabliczka informująca o poziomie wody podczas powodzi w 1934r. Niestety, przyznaję bez bicia, nie słuchałam, której rzeki wody dotarły aż w to miejsce.

Następny postój, podwójny można rzec, nastąpił w Koprzywnicy. Rynek, chałka, biały miśbąg dla pracującej Alutki, świeża krew w grupie - dojechali cykliści ze Staszowa (niestety bez Adasia - gdzie on w takim razie był w niedzielę???).
Część druga: kościół pw. św. Floriana. Z zewnątrz, wewnątrz, dookoła. Główna atrakcja: zabytkowe toalety ze srajtaśmą na gwoździu.

Dalej lasem, dalej zielonym (szlakiem), dalej prędzej szybciej, bo zimno. Chłopcy narzucili słuszne tempo i za niedługo byliśmy w Sulisławicach. I znów podwójnie: najpierw sklep (łyk wody, popasik), następnie kościół (a nawet dwa - stary i nowy). Dobra, jedziemy dalej, bo znowu zimno. Do Klimontowa tylko 9,2km.

Po drodze Rybnica, Szymanowice. No i Klimontów! Nowy rynek! A na środku... kula. Ziemska kula. Tomasz podjął się zadania ruszenia Ziemii. Słońce pozostało nadal wstrzymane, a nawet spadło parę kropel deszczu. I chyba te chmury właśnie przestraszyły część grupy, która to odjechała swoją ścieżką do Sandomierza (a może chodziło o te ciepłe rosoły, które czekały w domach???).
Pozostała część grupy aleją kasztanową wyjechała z Klimontowa w stronę Ujazdu...

...ale nie, nie, nie. Tego nie było w planie! Zatrzymaliśmy się w Konarach, gdzie właśnie odbywały się obchody rocznicy bitwy. Konie, ułani i syntezator.
Tak jak się spodziewałam - Mariusz rzucił pomysł Krzyżtoporu i, rzecz jasna, znalazł chętnych na realizację swojego planu.

Ja jednak kurczowo trzymałam się planu i przewodnika. I tak, przez Klimontów (ups, kapeć!), Beszyce, Chobrzany, Samborzec (święto kwitnącej jabłoni), Koćmierzów dotarliśmy do ulicy Krakowskiej, gdzie nastąpiło zakończenie wycieczki.